sobota, 2 listopada 2013

Data treningu: 19.10.2013 r
Koń: Roi D'or, Capitol van't Vennehof NH, Cookie Monster, Lusse D'elle NH
Jeździec:  Jace Nilsson, Yaqui Kenvetch, Deidre Griffiths, Mathias Craffword
Rodzaj treningu: teren
Czas: 11:00

Opis:
- Deidre!- podskoczyłam przestraszona omało nie rozlewając mojej gorącej czekolady z bitą śmietaną. Wcale się nie zdziwiłam, gdy ujrzałam za sobą jak zwykle uśmiechniętą Yaqui.
- Yaqui! Czy ty chcesz mnie przyprawić o zawał serca?- mimo wszystko nie mogłam powstrzymać śmiechu.
- Jedziemy w teren! Patrz jaka jest ładna pogoda!- dziewczyna wskazała mi palcem za okno, ukazując mi dziedziniec oświetlony porannym słońcem. Z dumnym wyrazem twarzy, jakby ujawniała niezwykłe odkrycie naukowe.
- Bardzo się cieszę z twojego genialnego pomysłu, ale mogłaś poczekać, aż skończę się delektować moją przepyszną gorącą czekoladą.- powiedziałam do niej.
- To skończ się delektować twoją przepyszną gorącą czekoladę i rusz się do stajni,aby osiodłać twojego ulubionego wierzchowca. I w miarę swoich możliwości dołącz do nas, aby wybrać się w teren!- Yaqui nie czekając na moją odpowiedź ruszyła w kierunku stajni. Za parę minut znalazłam sie w stajni, wszyscy już siodłali konie więc szybko przyniosłam z siodlarni sprzęt Cookiego i go sprawnie wyczyściłam. Następnie założyłam na niego czerwonego cottona i na to szybko moje siodło.
- Deidre czekamy na ciebie!- krzyknął Jace. Szybko dokończyłam siodłanie ogiera i wyprowadziłam przed stajnie. Tam na mnie już czekali: Jace i Roi, Mathias i Lusse oraz Yaqui z Rousseau. Posłałam im przepraszający uśmiech i szybko wsiadłam na konia.

Ruszyliśmy stępem przez łąkową drogę. Słońce mocno świeciło i robiło się coraz cieplej. Konie ochoczo szły do przodu.  Trawy ostatniego czasu sporo urosły zarastając ścieżkę. Smagały konie po brzuchu. Chwilę rozmawialiśmy, aż do jechaliśmy na skraj lasu.
- Może dzisiaj wybierzemy się w góry zamiast na plażę?- zasugerowała Yaqui.
- Mi pasuje- poparłam współlokatorkę. Chłopcy nie próbowali dyskutować, więc skręciliśmy w wąską ścieżkę prowadzącą brzegiem lasu. Na czele wyjechała Yaqui z Capitolem, następnie Jace i Roi, ja i Cookie a na samym końcu Mathias z Lusse, która była jedyną klaczą w dzisiejszym terenie. Zachowując bezpieczne odległości ruszyliśmy kłusem.
- Capitol jest dzisiaj bardzo energiczny- powiedział Jace, lekko poganiając Roiego. Kucyk mimo swoich krótkich nóżek dotrzymywał kroku Capitolowi. Chwilę jechaliśmy w ciszy, wsłuchując się w stukot końskich kopyt na wyboistej drodze, ciche śpiewanie ptaków oraz szelest liści. Jesień w Lions Bay zawsze była zdumiewająco piękna. Drzewa przybrały rozmaite kolory: od pomarańczy, żółć, brąz i czerwień. Po chwili Yaqui skręciła w prawo na leśną drogę.
- Kawałek pojedziemy lasem!- powiedziała do nas. Szlak był teraz dużo szerszy, więc zamiast jechać w zastępie rozproszyliśmy się. Cookie od razu postawił uszy do przodu i wraz z Lusse mieli ochotę się ścigać. Zaśmialiśmy się z Mathiasem i zwolniliśmy nasze konie. Po paru minutach przeszliśmy do stępa i jechaliśmy stępem aż do momentu wyjechania z lasu. Przed nami otworzyła się szeroka, wzgórzysta przestrzeń otoczona z jednej strony lasem. W oddali widać było zarys gór.
- To chyba wiecie co teraz będziemy robić!- krzyknął Mathias i nakazał klaczy ruszyć galopem. Lusse, która tylko czekała na ten moment ochoczo wystrzeliła do przodu. Cookie również od razu się zerwał, chcąc dotrzymać kroku swojej koleżance. Capitol wesoło wierzgnął i również przyłączył się do reszty koni. Galopowaliśmy w równej linii. Raz wjeżdżaliśmy pod górkę, a zaraz później zjeżdżaliśmy w dół. Chwilami na prostszych odcinkach przyśpieszaliśmy tempo ścigając się. Po dłuższej chwili zmęczeni przeszliśmy do stępa. Konie mimo, że były lekko spocone na szyi nadal wyrywały do przodu widząc otwartą przestrzeń.
- Było genialnie- powiedziałam do reszty, a po ich minach wywnioskowałam, że im równieżź się podobało. Wjechaliśmy po górkę i zobaczyliśmy potok spływający z zadrzewionego wzgórza, które piętrzyło się ku zachodowi w stronę gór. Słyszeliśmy plusk wodospadu gdzieś na prawo od ścieżki. Postanowiliśmy dojechać do wodospadu, nie zajęło nam to dużej niż 4 minuty. Konie na początku niepewnie przyglądały się wodzie spływającej z kaskady, jednak szybko ich strach przeminął. Patrzyliśmy chwilę z zachwytem na pięknie prezentujący się wodospad a następnie pojechaliśmy wzdłuż potoku. Rozmawiając jechaliśmy z wolna jeden za drugim. Yaqui ponownie prowadziła, zaś Miasthias z Lusse zamykali pochód. Grunt pod kopytami był gładki i miękki, toteż konie maszerowały coraz swobodniej.  Potok najpierw był wąski jednak coraz bardziej się rozszerzał. Gdy zejście do niego było gładkie i mało strome postanowiliśmy przejechać na drugą stronę rzeki. Roi wesoło zaczął płuskał wodę. Tylko Lusse szła niepewnie za swoimi towarzyszami ostrożnie stawiając kroki. Woda sięgała koniom do połowy nóg, więc sprawnie się przez nia przeprawiliśmy. Po drugiej stronie zjechaliśmy z wzgórza i wjechaliśmy na twardszą, krętą drogę. Wiła się ona między górami, więc ruszyliśmy kłusem. Za jakiś czas skręciliśmy w boczną ścieżkę. Na wschód wyciągnięte ramię gór urywało się nagle, a dalej majaczała rozległa równina. Zatrzymaliśmy konie wysoko na zachodnim stoku doliny. Nirco poniżej miejsca na którym staliśmy błyszczał staw. Był wydłużony, owalny i wyglądał jak wielkie ostrze włóczni wbite w głąb północnego wąwozu. Tylko jego południowy skraj wymykał się z cienia gór pod słoneczne niebo. Woda była przejrzysta i krystalicznie czysta. Spokojnej powierzchni nie mąciły zmarszczki fal. Zewsząd otaczała staw łąka, łagodnie zbiegając ku równym brzegom.
- Jak pięknie- wyszeptała Yaqui patrząc z zachwytem na krajobrazy. Pojechaliśmy spokojnym stępem na brzeg stawu. Woda była niezwykle czysta, więc pozwoliliśmy koniom się napić. Poluźniliśmy popręgi i postanowiliśmy zrobić krótką przerwę. Konie zaczęły skubać trawę a my zajęci rozmową odpoczywaliśmy i podziwialiśmy niezwykłe widoki. Po kilkunastu minutach zdecydowaliśmy się na powrotną podróż. Najpierw jechaliśmy stępem przez rozległą dolinę, później kawałek pokłusowaliśmy a na koniec pojechaliśmy energicznym galopem ciągle prosto, aż dojechaliśmy do skraju lasu, tam wjechaliśmy w drogą pomiędzy drzewami iglastymi, przejechaliśmy ją sprawnie kłusem. Doprowadziła nas ona do ścieżki, którą wcześniej tutaj przyjechaliśmy, była ona szeroka a podłoże było idealne, aby pozwolić sobie na spokojny galop. Capitol, jeszcze wesoło bryknął pare razy a Lusse wyprzedziła wszystkie konie, aby sie pościgać.
- Dziwię się, że jeszcze mają na tyle siły- zaśmiałam się. Gdy wyjechaliśmy z lasu ruszyliśmy jego brzegiem. Przejechaliśmy kłusem około pół kilometra i przeszliśmy do stępa. Po chwili przed nami wyłoniła się znajoma nam łąka. Dyskutując o dzisiejszych przeżyciach dojechaliśmy do New Hampshire. Rozsiodłaliśmy sprawnie konie, wymyliśmy im nogi zimną wodą, wyczyściliśmy kopyta zostawiliśmy w boksach z parom marchewkami w żłobach, aby odpoczęły. Sami poszliśmy do domu aby coś zjeść. Yaqui z Mathiasem zasugerowali pancakesy. Gdy się porządnie najedliśmy poszliśmy wypuścić konie na pastwiska, a sami zajeliśmy się stajennymi obowiązkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz