sobota, 14 września 2013

Data: 14.09.2013 r.
Koń: Rousseau D'elle
Rodzaj wydarzenia: przyjazd konia
Godzina przyjazdu: 22.30

Stałam w kuchni przestępując z nogi na nogę. Byłam mocno podenerwowana i zniecierpliwiona.
- No gdzie oni są? - zadałam pytanie nie oczekując odpowiedzi.
- Spokojnie. Przed chwilą dzwoniłem do Jim'a i mówił, że za jakieś 20 minut będą. - starał uspokoić się mnie Jace.
- Nie mogę stać tak bezczynnie bo zaraz zwariuje, idę sprawdzić czy wszystko jest przygotowane do przyjazdu Rousseau. - odpowiedziałam.
- Idę z tobą! - zaoferowała się Deidre.
Razem wyszłyśmy z domu i udałyśmy się w stronę stajni. Na miejscu sprawdziłyśmy dokładnie boks oraz przywiązałyśmy do krat uwiąz. Nie było czego sprawdzać, ponieważ wszystko było idealnie przygotowane na przyjazd klaczy.
- Nie wytrzymam już dłużej tych 15 minut, zaraz wykończę się psychicznie. - powiedziałam do Deidre.
- Nie rozumiem czemu aż tak to przeżywasz. Mamy zaufanego przewoźnika, świetną przyczepkę, dużo osób do pomocy, czego chcieć więcej? - uśmiechnęła się Deidre.
Już miałam powiedzieć, że Jace i Mat to pomocnicy od siedmiu boleści i ich wliczać nie powinnyśmy ale przerwał mi dzwonek komórki. Zdenerwowana sięgnęłam po telefon, prawie go przy tym upuszczając.
- Yaqui wychodź już z tej stajni bo już są na drodze dojazdowej! - krzyknął Jace.
- Aaaaaa! Idziemy! - powiedziałam równocześnie do Jace-a i Deidre.
Udałyśmy się biegiem w stronę drzwi stajennych. Pośpiesznie wyślizgnęłyśmy się i już po chwili stałyśmy koło chłopaków.
- Jak zawsze idealne wyczucie czasu. - rzucił Mat, wskazując na Jeep-a z przyczepką czekającego na otworzenie się bramy.
Jim powoli skierował samochód w naszą stronę. Przejazd przez kostkę wydawał się trwać wieki. Aż w końcu samochód zaparkował na przeciwko budynku stajni. Klacz miała uchylone boczne okienka i ciekawsko przez nie wyglądała.
- Cześć Jim! - rzuciliśmy wszyscy do wysiadającego z pojazdu mężczyzny w średnim wieku.
 Przywitał się i zlecił chłopakom pomoc w opuszczeniu trapu. Ja tymczasem weszłam do środka i przywitałam się z klaczą. Z tej perspektywy mogłam jedynie stwierdzić, że miała piękną głowę i subtelną odmianę. A oprócz oceny wyglądu dostrzegłam, że miała w sobie taki błysk ambicji i zadziorności.
- Gotowe! Możesz ją wyprowadzać! - krzyknął Jim.
Przypięłam uwiąz i zachęciłam klacz do kroków w tył. Dużo nie trzeba było robić. Klacz grzecznie zeszła z trapu i rozejrzała się dookoła ciekawie. Po chwili donośnie zarżała.
- Będzie z niej diabełek. - oceniła Deidre.
A Ruso jakby na znak potrząsnęła głową. Nabrałam trochę uwiązu i weszłam do stajni. Przejście przez korytarz z nowym koniem nigdy nie wiąże się z czymś przyjemnym. Wszystkie konie jak na znak podniosły głowy i zaczęły rżeć, jedne cicho, drugie donośnie. Zdezorientowana Rousseau wykonała parę kroków kłusa w miejscu. Na szczęście szybko udało mi się ją opanować i wprowadzić do właściwego boksu. Przypięłam ją do wcześniej ustalonego uwiązu i zaczęłam zdejmować ochraniacze oraz derkę transportową. Ja poszłam zanieść sprzęt, a Deidre w tym czasie założyła na nią polarową derkę. Gdy już zakończyłyśmy wszystkie potrzebne czynności postanowiłyśmy odpiąć klacz. Ruso zaczęła od wąchania słomy. Pożegnałyśmy się z klaczą i ruszyłyśmy w kierunku domu.
- Coś czuję, że polubi się z Hypnotize. Z charakteru wydaje się być podobna, tylko z jedną różnicą - ona lubi skakać. - zaśmiałam się przypominając sobie brawurowy upadek Mat-a.
- Oj taak. - Wzdychnęła Deidre idealnie podsumowując dzisiejszy dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz